poniedziałek, 28 marca 2016

Cześć i czołem!
Witajcie na moim blogu-mam nadzieję,że zagościcie tutaj na stałe i razem ze mną będziecie przeżywać moje wyprawy,treningi i starty w zawodach o których zamierzam Wam tutaj pisać.

Dziś opowiem Wam historię,którą przeżyłem na końcu naszego pięknego kraju czyli wyprawa do Rajczy po szczyt Pilsko.

Pilsko jest to druga co do wysokości góra w Beskidzie Żywieckim. Swoją wysokościom przebija ją tylko Babia góra- pewnie dlatego,że zdanie kobiet zawsze musi być na wierzchu.

Do Rajczy dotarliśmy około godziny 9 rano by chwilę później już tuptać po górach. Bojowe charaktery szybko poszły na bok gdy mój towarzysz poinformował mnie,że idzie załatwić sprawy w stylu ,,Na Małysza``. Korzystając z chwili przestoju wykonałem szybkie zdjęcie.
Po chwili nasze bojarze mogły być kontynuowane. Pierwsze kilometry prowadziły w górę- było dość ciężkawo.

Po ok 10km dotarliśmy na hale Lipowską,gdzie chwilę stanęliśmy gdyż pięknie było widać nasze Tatry!
Po wykonaniu kilku zdjęć ruszyliśmy dalej. Dla mnie początek był delikatny i spokojnie mogłem biegać dalej. Z każdą chwilą wypatrywałem śniegu. Na wysokości ok 1100m.n.p.m zaczęły się pojawiać pierwsze plamy śniegu. Dalej już było coraz lepiej. 
Dotarliśmy do Rysianki gdzie kolejny pit stop na zdjęcia i chwilę oddechu. Dalej już zbiegliśmy czarnym szlakiem w kierunku Trzech Kopców skąd zostało już tylko 4km na Pilsko. Nadaliśmy dość żwawe tempo biegu. Było pięknie! Wiedziałem,że za chwilę zacznę przeklinać ten pomysł biegania na Pilsko ale co tam! Cieszyłem się każdą chwilą spędzoną w górach.
Niestety na Pilsko wbiegamy w najgorszym czasie ponieważ na tą godzinę zapowiadali zachmurzenie i niestety się potwierdziło. Na szczycie Pilska mieliśmy być dobrą godzinę później gdy chwilowe zachmurzenie rozejdzie się już i będzie można na spokojnie popatrzeć na Tatry a nawet zrobić jakieś niezapomniane zdjęcia.
Po kilku chwilach zachwycania się piękną Babią górą,która była pokryta śniegiem i udekorowana lekką mgiełką postanowiliśmy zbiec do Schroniska na Hali Miziowej gdzie zrobiliśmy jakieś 30min przerwy na zjedzenie kilku daktyli i uzupełnienie cukrów. Na nasze szczęście lub i nieszczęście okazało się,że w dół prowadzi stokówka gdzie śmigało pełno narciarzy-trochę niebezpiecznie jak dla biegaczy. Po kawałku zbiegu wyczailiśmy piękny skrót. Niestety też był mocno rozjechany ale do przebiegnięcia. Szybko jednak okazało się,że jest bardzo stromo i uznałem,że nie ma sensu tutaj zbiegać więc szybko przyjąłem postać bolidu i zjechałem na tyłku! To było to czego mi trzeba było. W jednej chwili poczułem się jakieś 20 lat młodszy.  Zjazd był tak genialny,że kilka km. dalej znowu sunąłem jak bolid w dół nie zważając na żadne przeszkody. Nagle odbiłem się na kamieniu. Ałaaaaaa-to bolało ale mimo wszystko poderwałem się do dalszego biegu. Do ok 25km miałem mega kryzys. Myślałem,że już nic nie uda mi się pobiegać wtedy wyciągam żel energetyczny, który popijam colą. Myślę sobie,że jak to nie pomoże to już nic nie postawi mnie do pionu. Nagle odbiło mi się trzy razy i już wiem,że mogę pobiegać. Po kilku chwilach dogoniłem kolegę i już razem biegliśmy. Po 4h zabawy w górach znowu znajdujemy się na hali Lipowej i jestem świadom,że zostało już tylko jakieś 10km w dół. Nie szarpaliśmy już tempa tylko razem spokojnie zbiegliśmy do autka gdzie czekało na Nas czekoladowe jajko i czekoladowa babeczka autorstwa Łukasza. Ale taki posiłek Nas nie zadowolił i postanowiliśmy poszukać jakiegoś baru lub restauracji, która by dziś pracowała. Udało się! Po chwili już zjadamy po pół kurczaka i zagryzamy go frytkami oraz sałatkami! Jest bosko i nie chcemy wyjeżdżać ale niestety wszystko co dobre szybko się kończy i trzeba znowu przestawić się na szarą codzienność.

Gór mi mało!